Nagłówek 2
Jestem
Znaki życia, znaki śmierci
|
Próba generalna w Polskim Teatrze Tańca Ewy Wycichowskiej przy ulicy Koziej w Poznaniu.
Fotografik Tadeusz Topolski, skupiony, przygląda się przedstawieniu. Interesują go intencje artystów, ale chciałby także rejestrować ich bezwiednie wyrażane myśli i uczucia. Dowodem na to, że tancerze-aktorzy i on działają na wspólnych falach, będzie akceptacja zespołu dla serwisu zdjęć, przygotowanych na wystawę. Fotogramy są kolorowe. Twarze i postaci, oświetlone wyłącznie przez światła sceniczne, wyłaniają się z. typowego, teatralnego mroku.
Wydaje się, że zestaw ten odbiega od całości dorobku autora, specjalizującego się w efektach czarnobiałych. A jednak, jeśli przypatrzymy się portretom mniszek- kamedułek z poprzedniej wystawy, zauważymy podobny kontakt fotografika z modelem, tę samą gotowość przedstawiania zachowań ludzkich w iluminacji owych mgnień, kiedy ujawnia się wnętrze człowieka. Zresztą widać tu podobne cechy stylu - zwłaszcza sposób kadrowania.
Fascynacją, inspiracją, a nawet początkiem samookreślenia się w fotografii Tadeuszu Topolskiego był obejrzany przez niego album Adama Bujaka „Misteria" (pokazujący stany religijnych uniesień.). Jest wielbicielem sztuki Hasiora i Beksińskiego, ponieważ dzieła tych artystów przywołują ważne dla niego nastroje. Jest też, bardzo czuły na obrządki kościoła katolickiego.
Przez wiele lat szukał czerni, a potem, na jej tle - bieli. Jego długie cykle zdjęć cmentarnych różnych wyznań bywały prezentowane na wernisażach przed Świętem Zmarłych w połączeniu z parateatralnymi efektami dymów i świec, z muzyką i recytacją. Pokazywał się wówczas publiczności w czarnym garniturze lub smokingu, z twarzą poddaną transcendencji. Z czasem image ten uległ transformacji, choćby z powodu zwyczajnych ubiorów T. Topolskiego na konińskich kulturalnych imprezach, które obsługuje z kamerą lokalnej tewizji na oczach swojej publiczności. Jednak ważniejsza jest tu chyba stopniowa przemiana widzenia świata przez fotografika, który zaczął dostrzegać nawet, barwy tańca.
Niezależnie od codzienności reporterskiej Tadeusz Topolski, tak jak czynił to od lat, nie zaprzestał poruszania się po swoich tropach. Szuka tajemnicy, tropiąc ją tyleż w znakach życia, co w znakach śmierci.
Jeśli kameduli, z zamkniętego zakonu kontemplacyjnego, pozwolili mu swobodnie działać za furtą, a w ślad za nimi - kamedułki objęte surową regułą zechciały się fotografować (co wcześniej nie miało precedensu) - to znaczy, że uwierzono w autentyczność zamierzeń i powagę celów fotografika.
Jakby mówił im: znam smutek i czerń - pokażcie mi swoją biel.
Anna Dragan
Za zasłoną
Czarno-biała twórczość fotograficzna Tadeusza Topolskiego podąża za tajemnicą życia i śmierci.
Od lat artysta docierał tam, gdzie mógł spotkać ślady ludzkich egzystencji zamkniętych, na cmentarze. Tadeusz Topolski, przyglądał się nekropoliom różnych wyznań, jakby dla podkreślenia, że nie różnice są tu najważniejsze. Wszędzie znajdował dowody na znikomość pamiątek po człowieku: napisy utknięte w trawach, samotne grobowce wśród drzew, pomniki majaczące w zmierzchach i mgłach.
Po latach takich poszukiwań uwagę fotografika przyciągnęli ludzie poddani kontemplacji, zapatrzeni w tę samą zasłonę, która i jego niepokoi, zakonnicy. Zapragnął fotografować ich z bliska, towarzysząc im nawet w najbardziej błahych epizodach życia. Jego głębokie motywacje złagodziły dystans, wyznaczany klasztornym murem - uwierzono mu. Tak powstał cykl fotogramów: „Kameduli z Bieniszewa". Co więcej, również i kamedułki ze Złoczewa koło Sieradza, mimo iż objęte wyjątkowo surową regułą, pozwoliły mu się fotografować - jako pierwszemu. Musiały go rozumieć i ufać mu, skoro naturalnie zachowywały się przed kamerą.
Tragiczna powódź w Polsce w 1997 roku kazała Tadeuszowi Topolskiemu wybrać się w szczególnie zagrożone rejony. Patrząc, jak żywioł znosi dorobek człowieka, niszczy porządek jego życia, a nawet życie to odbiera, starał się zapewne rozszyfrowywać tę samą zagadkę bytu.
Po tylu doświadczeniach Tadeusz Topolski musi być świadomy, że najbardziej nawet wnikliwe penetracje nie dadzą odpowiedzi na jego pytania - ale to nie przeszkadza mu szukać dalej, starać się przeniknąć tajemnicę za zasłoną.
Dla nas pozostają fotogramy, nośniki niecodziennych zamyśleń, dowody na oryginalną drogę twórczą.
Wernisaże tego autora odbywały się z zasady w listopadzie. Towarzyszyły im szczególne misteria, tworzone przez artystę, skądinąd bardzo wrażliwego na obrządki, na przykład religijne, i ich specjalną aurę.
Wieczór poświęcony twórczości Tadeusza Topolskiego, prowadzony przez „Galerię PK" w klubie „Hutnik", nawiązuje do tych nastrojów.
Przeżyjmy to razem.
Anna Dragan
Otwarty, zamknięty świat.
Świat zamknięty, czy otwarty na więcej? W każdym razie - odgrodzony grubym i wysokim murem, pobudza wyobraźnię. Życie zakonne zafascynowało Tadeusza Topolskiego, tak jak przedtem pociągały go nekropolie, portretowane w długich cyklach czarno-białej fotografii. Wrażliwość artysty obiektywu otwiera się na sytuacje pograniczne - między korzystaniem z dóbr świata, a wyrzeczeniem, spontanicznością i skupieniem, radością życia a cierpieniem, uczuciem osobistej satysfakcji człowieka poddanego Bogu, a niepewnością, czy zamętem sumienia itp. Tadeusz Topolski jest też specjalnie uczulony na warstwę obrzędową religii. Jego chęć fotografowania osób, które pracują nad poszukiwaniem w sobie skrajnej pokory, mogłaby natrafić na sprzeciw władz klasztornych, gdyby nie uwierzono w szczerość jego intencji i wartość jego sztuki. Wyjątek, uczyniony dla niego, kiedy wpuszczano go za bramę, był wyrazem otwarcia się zakonników na kogoś, kto naprawdę pragnie ich zrozumieć. Wytworzyły się niepowtarzalne relacje między ludźmi w habitach i ich gościem, polegające zwłaszcza na wzajemnych zadziwieniach, co zostało wielokrotnie utrwalone na papierze. Zabierając się do pracy, Tadeusz Topolski zadawał sobie pytania, jakie wszyscy stawiamy od czasu do czasu, mimo iż wiemy, że nie otrzymamy jednoznacznych odpowiedzi na nie. Zagadnienia te dotyczą tzw. sensu istnienia. Sztuka od wieków krąży wokół tego, co jest rdzeniem życia i śmierci. Jej zadanie polega na przywoływaniu tajemnicy, nie dostrzeganej na co dzień. Tadeusz Topolski starał się fotografować drogę zakonników, skupionych na tych sprawach bardziej niż inni. Wychwytywał wyrazy ich twarzy, gesty w najzwyklejszych chwilach codzienności. Poza sferą sacrum - a więc modlitwą, udziałem w nabożeństwach, czuwaniem przy zmarłych, ludzie ci, jak wszyscy, mają zwyczaj pielić ogród, gotować, czytać, spacerować itp. I otóż okazało się na fotogramach, że i te, pospolite czynności zakonników, nabierają nierozszyfrowanego znaczenia, że płynie z nich niecodzienny nastrój powagi i spokoju. Postać w habicie na tle olbrzymiego zegara, zbliżającego się do dwunastej. Mnich niesie obiad w menażce, dar życia. Zakonnica pochylona nad garem w świetle godnym Vermeera. Młoda twarz, lekki gest mniszki na tle słonecznego muru z wiosennym cieniem gałęzi. Twarz naznaczona dobrocią objawia się pięknym uśmiechem. Twarz ze znakami mądrego mozołu w przezwyciężaniu rozpaczy. Oglądając wystawę, można długo snuć takie refleksje, gdyż rozpoznania Tadeusza Topolskiego są obszerne, a fotogramy liczne. Warto zachęcić do kontaktu ze sztuką, która mówi wiele nie tylko o ludziach zza muru, ale w ogóle - o człowieku.
Anna Dragan
Między czernią a czerwienią - złoto
Twórczość Tadeusza Topolskiego penetruje mroczne tematy nekropolii różnych wyznań, albo nadąża za zredukowanym bytowaniem czarno i biało ubranych ludzi, którzy wyrzekli się świata. Nie są to jednak obrazy ponure. Przeciwnie, Autor ten szuka Światła.
Od lat pozostawał wierny czarno-białej fotografii, która najlepiej oddaje jego tematy.
Pierwszą próbą koloru, zastosowaną na zasadzie incydentu, był cykl fotogramów poświęcony artystom znanego Teatru Tańca. Po czym Tadeusz Topolski dalej pracował nad „swoimi" czarno-białymi rozpoznaniami. Barwny pejzaż znajdował się poza zasięgiem jego zainteresowań.
Na koniec jednak zmierzył się z tym, co długo omijał. Zrobił to w charakterystyczny dla siebie sposób.
Zdecydował się na motyw wschodów i zachodów, symbolizujących narodziny życia i śmierć.
Wyłaniające się wczesnym rankiem i wieczorem zredukowane barwy to odblaski złota wśród czerni i czerwieni.
Akcentem przewodnim wystawy jest olbrzymi krzyż nad krajobrazem.
Inicjujące i odchodzące słońce wchodzi w wielorakie układy z czarno-czerwonym pejzażem. Zmienia się jego wielkość, funkcjonowanie wśród chmur lub pagórków, roślinne sztafarze.
Wśród obrazów zwracają uwagę suche drzewa z sąsiadującymi wierzchołkami, które obsiadły dwa olbrzymie ptaki, prowadząc dziwny, milczący dialog.
Anna Dragan
Sztuka zachowa miasto
Najcenniejszą dyspozycją Tadeusza Topolskiego jako fotografika jest jego cierpliwe podążanie za śladami spraw ostatecznych, obecnych w życiu człowieka i przedstawiających się jako tajemnica. Może dotyczyć to również miasta.
Dopóki fotografował nekropolie różnych wyznań, a następnie podpatrywał życie zakonników i zakonnic – używał wyłącznie techniki czarno-białej. Na wernisażach występował w półmroku płonących świec, ubrany w smoking, akcentując w ten sposób czerń i przebijające się przez nią światło.
Choć długo był nieufny wobec koloru we współczesnej fotografii, śledził jego poszerzane szybko możliwości. Bliski jest mu wielki malarz – wyrafinowany mistrz palety Salvadore Dali, a z polskich twórców: Władysław Hasior, śmiało ciskający barwami w przestrzeń oraz autor kolorów wyobraźni w wymyślonych pejzażach - Zdzisław Beksiński. Tadeusz Topolski pozostaje też pod wrażeniem wybitnego fotografika Adama Bujaka, autora słynnego albumu: ,,Misteria’’ - motywy te są mu szczególnie bliskie.
Wreszcie przekonał się przy fotografowaniu słynnego teatru tańca, że nie obejdzie się bez koloru. Celem było tu wychwycenie emocji aktorów wyrażanych świadomie na scenie, a jeszcze chętniej - nieświadomie w kuluarach. Otóż nie można było tego pokazać bez aury wieczornego teatru z dominującą czerwienią i czernią. Tadeusz Topolski zdecydował się utrzymać fotogramy w tej monobarwnej gamie, pozostał też przy niej przygotowując kolejną wystawę. Teraz tematem były sceny pejzażowe z czarnymi krzyżami przy zachodzącym czerwono słońcu – z założenia dotykające ostateczności.
Wieloletnie poszukiwania i doświadczenia Tadeusza Topolskiego wspaniale sumują się w jego najnowszym cyklu fotogramów, przygotowanych na wystawę: ,,Destrukcje – dekonstrukcje’’.
Są tu odstające od teraźniejszości Starego Konina, rozpadające się budowle i niegdysiejsze zaułki, resztki dawnego miasta. Wygląda na to, że niedługo przestaną one istnieć.
Wiele lat wcześniej Ryszard Fórmanek utrwalił starokonińskie kamienice, podwórka i uliczki razem z ich specyfiką i klimatem w znakomitym cyklu czarno-białych zdjęć. Niejeden autor barwnych fotografii portretował Stary Konin (m.in. wizytówką miasta jest album ,,Konin nocą’’ Macieja Sypniewskiego).
Tymczasem Tadeusz Topolski przystąpił do pracy tak, jakby robił to całkiem od nowa.
Z mistrzostwem dojrzałego kolorysty operującego szeroką gamą barw utrwalił charakter upadającego miasta. W pewnym stopniu pomogły mu w tym również najnowsze techniki komputerowe, stosowane w fotografii.
Znakomite układy kompozycyjne, ,,dekonstrukcyjne’’ wobec tego, do czego przywykliśmy, w tym wybór karkołomnych niekiedy ujęć - to wspaniałe świadectwo odkrywczego skupienia i wielkiej pracy artysty.
Są tu zachowane niezwykłe klimaty zamkniętego w swej ,,destrukcji’’ miasta, takie, jakie pragną utrwalać artyści, wsłuchani w ciszę Wenecji, oglądający ją od strony brudnych zaułków i w ten sposób przedstawiający ją w fotografii.
Anna Dragan
Jestem paragrafem. Kliknij tutaj, aby dodać własny tekst i dokonać edycji. Jestem świetnym miejscem, abyś mógł opowiedzieć swoją historię i dał się poznać innym użytkownikom.
Melodia na liniach podniebnych
Pejzaże fotograficzne Tadeusza Topolskiego są przesycone emocjami, a doświadczenia twórcze bogate. Darek przejął dyspozycje ojca, rozwinął je, pomnożył. W latach, kiedy na wernisażach Tadeusz Topolski zapalał w ciemnej sali świece i wprowadzał odbiorców w stan poruszenia odwołując się do problemów życia i śmierci - jego kilkuletni synek chłonął klimaty, nie zastanawiając się nad znaczeniami. Na własną drogę twórczą przejął od ojca preferencję czerni, która jest również jego image’em. Ale to tylko znak. Najważniejszą spuścizną jest umiejętność odwoływania się do głębi w człowieku. Darkowi Topolskiemu udaje się do niej sięgać podczas niezwykłych spektakli. Są efemeryczne, po części improwizowane, składają się z wielu części, przenika je spójność. Nieraz na spacerze zadaję sobie pytanie, co takiego pociąga mnie w malarstwie, skoro natura dysponuje środkami daleko bogatszymi niż jakakolwiek dziedzina sztuki. Ale idę na wystawę i zauważam, jak ważne jest to, co przekazał człowiek. Podczas gdy fotografia Tadeusza Topolskiego łowi statyczne obrazy, spektakle Darka starają się uchwycić rzeczywistość w jej złożonej różnorodności. Jest to nowe spojrzenie na człowieka i sztukę, inspirowane przez przyrodę. Zebrane w jednym projekcie elementy teatru ulicznego, malarstwa światłem, performance’u, instalacji, fotografii i grafiki zderzają się z inwazją nowoczesnych technik komputerowych. Dominują przejmujące kompozycje muzyczne Darka. Dwudziestopięcioletni artysta ma od dawna za sobą wybory, tworzy zaskakująco intensywnie i dojrzale. Inne dziedziny sztuki poza muzyką, w jakich się zresztą sprawnie odnajduje, traktuje jako pomocnicze. Źródła jego twórczości wywodzą się z prawiecznych kultur ludów egzotycznych i z naszego średniowiecza. Ważne jest oddalenie zatartych już miejsc i zapomnianego czasu, a także wspólne autorstwo motywów, właściwe folklorowi. Niejednoznaczność, dystans otwiera tajemnicę bytu, staje się zawieszonym nad życiem mostkiem, prowadzącym w stronę transcendencji. Świetnie zorganizowany Tadeusz Topolski dzieli czas tak, aby praca zawodowa występowała w jego życiu bezkolizyjnie z działaniami artystycznymi po południu. Za to Darek jest twórcą niepodzielnym. Wszystko poza muzyką i spektaklami ma dla niego wartość podrzędną, choć i on nie ma kłopotu z wypełnianiem obowiązków. Program nauczania studenta muzykologii, a przedtem, w czasach licealnych, ucznia w klasie o profilu matematyczno-geograficzno-informatycznym, pojmuje jako dostarczanie mu przydatnego bądź nieprzydatnego materiału. Tworzy według własnych rytmów, w pewnym sensie w trybie ciągłym. Stale coś nowego... Odważnie eksperymentuje jako kompozytor, wykonawca i scenarzysta, a także reżyser. Każdą zaoszczędzoną złotówkę przeznacza na zakup instrumentów – ma ich około czterdziestu z przewagą etnicznych (kilka wykonał sam).
Jest w rodzinie Topolskich osoba, przeżywająca problemy obu artystów na co dzień. Pani Małgorzata słuchała od dłuższego czasu opowiadań męża o jaskółkach. Mijał je w drodze do pracy, jadąc na rowerze. Wiedział, że zaczynają mityngi rano, a w południe dnia upalnego chowają się w gniazdach, aby znów wyjść świergotać, kiedy słońce słabnie. Ich sylwetki na drutach telefonicznych kojarzyły mu się z pięciolinią zapisu nutowego, ich głosy z muzyką. Tak wyłonił się temat kolejnej wystawy fotograficznej. Pani Małgorzata zaproponowała, aby przygotować ją wspólnie z synem, który skomponowałby muzykę. Tak się też stało. Nad 40-to minutowym projektem, nazwanym „Partyturą”, pracowano dwa lata. Fotografie ptasiej „pięciolinii” znalazły się pod stropem galerii „Wieża Ciśnień” na wyginających się elastycznie pasach. Obok umieszczono ekran, na nim wyświetla się film - Tadeusz Topolski uchwycił jaskółki w ruchu. Jednocześnie na dole przed oczami uczestników wydarzenia przesuwa się sfilmowany pejzaż, z wyboru autora - Darka minimalistyczny, w funkcji swojego rodzaju medium. To zapis czasu, zaznaczanego w swoich fazach rytualnie przez jaskółki. Przestrzenie gładkich rozległych traw po horyzont stykający się z niebem ujawniają delikatny oddech przyrody w przypisanym jej cyklu. Ruch filmu tak powolny, że ledwie zauważalny, wprowadza zmiany światła, od czerwonego świtu poprzez stopniowe rozjaśnienia i południowe pełne nasłonecznie po zachód słońca i obecność księżyca - podobnego Hostii wysoko wzniesionego białego krążka, w otoczeniu blasków. Pejzaż przeszyty muzyką. Przykuwające brzmienie, otwarte na przestrzeń odwiecznego świata. Darek na cedrowym, indiańskim flecie wwierca się w niebo, w ziemię, wygrywa tajemnicę. Kiedy światła przybędzie, pojawią się dźwięki klawiszowego, elektronicznego instrumentu. Ewa Fabiańska, koleżanka Darka, studiująca muzykologię i kompozycję, ma przed oczami film - przesuwające się światła na niebie i łące, a w sercu, w głowie i w rękach delikatne brzmienia swojej improwizacji, zgodnej z powagą ruchu w przyrodzie. Uderzenia klawiszy wgrywają się w krajobraz spontanicznie i naturalnie jak ruchy ptaków. Kiedy skończy, pełnię dnia powita mocniejszy wybuch muzyki Darka, teraz na kilku instrumentach. Aż dojdzie do powitania nocy głębszymi, bardziej dramatycznymi brzmieniami. Może usłyszymy coś z motywów swojego życia. Jest przecież niewiele dłuższe niż kończący się dzień. Jego znaczenie podpowie sztuka Darka i Tadeusza Topolskich. Tyle w kwestii jaskółek. Tymczasem Darek (www.darektopolski.wix.com/muzart) gromadzi kompozycje na swoich pierwszych płytach.
Anna Dragan
Tytuł. Kliknij na mnie dwukrotnie.
Halny?
Niemal każda nowa, spośród bardzo wielu prezentacji fotograficznych Tadeusza Topolskiego, zaskakuje. Z zasady jest realizacją pomysłu, z którym chodził tak długo, aż wpadł na oryginalne rozwiązanie.
Jego konińscy odbiorcy są świadkami, jak po długich doświadczeniach z czernią wielokrotnie wypróbowywał kolor w różnych funkcjach. Jego próby przetwarzania obrazów nie wybiegały jednak bardzo daleko - mimo silnego nasycenia emocjami zdjęcia były wciąż tym, co odkrył obiektyw aparatu, a rola autora sprowadzała się do wyborów i selekcji.
Tym razem jednak Tadeusz Topolski zrywa z dosłownością fotografii. Komponuje obrazy z fragmentów dokumentalnych zdjęć i poddaje je zabiegom laboratoryjnym tak intensywnie, że elementy przedstawiające prawie nie dają się dostrzec.
Są to obrazy Tatr (pomocniczo również morza, ale to góry stanowią temat). „Uwieczniając je”, jak wszyscy, podczas wycieczek, Autor nie zamierza poprzestać na roli n-tego turysty pstrykającego landszafty aparatem cyfrowym na pamiątkę. Na wyższym etapie myślenia o fotografii posługuje się zdjęciami nie po to, żeby portretować góry, ale żeby je wyrażać. To znaczy, tak naprawdę, wyrażać siebie, miłośnika Tatr, który - nosi je w sobie. I chce się tym dzielić.
Nawiązując do niegdyś dominującej w jego twórczości czerni, a przy niej bieli, pokazuje Tatry bardziej jak malarz abstrakcjonista, poeta albo muzyk - niż fotograf.
Dwadzieścia czarno - białych, wyabstrahowanych, ekspresyjnych fotogramów - obrazów wiąże tatrzańskie klimaty na wiele sposobów. Są tu obszerne przestrzenie dla swobodnego odbierania ich przez widzów. Większość z nich ma przecież, jak Autor, w sobie „swoje” Tatry.
Klucz do wystawy zawiera się w nazwie tytułowej: Halny?
Bo może właśnie tędy przeszedł i to on spustoszył?
Lub rzecz w tym, że halny zaznaczał się w pejzażu od wieków i skutki tego oglądamy nawet, gdy nie wieje?
Anna Dragan
Droga zawsze....
Droga zawsze wędrowana albo „w moim początku jest mój kres"
„Początek października, pejzaż pod szarym i
Niepewnym niebem, a ja czuję się jak liść
strącony wiatrem, niesiony bez celu..."
(Basho „Z podróżnej sakwy")
„Rzeczywistość jest niedościgniona. Pozornie najpełniejszy obraz świata jest zawsze metaforą".
(J. Pilch „Upadek")
W fotograficznej działalności Tadeusza Topolskiego cechy łączące jego prace to: wyraźne odwoływanie się do tradycji, silny dystans do łatwości jej uprawiania i poszukiwanie w werystycznej konieczności medium uniwersalizujących metafor. Autor stawiając na pozornie proste znaki, stara się zgłębiać ich znaczenie, ale bez odwoływania się do wyraźnych przesłań. W jego pracach często pobrzmiewają tropy poszukiwań Zdzisława Beksińskiego, Zbigniewa Dłubaka czy Edwarda Hartwiga. Twórców, którzy traktowali fotografię często tylko jako punkt wyjścia. Starali się zmuszać ją do przekraczania jej charakterystycznych walorów, jednocześnie bez uchylania jej istoty. Można powiedzieć, że nad ich pracami unosiła się egzystencjalna mgła, której poszukuje również koniński fotograf. Jednocześnie autor stara się połączyć historyczne poszukiwania fotograficzne, z tym, co raczej wpisuje się w kulturę remiksu, obrazu w obrazie. W jego najnowszym cyklu realizowanym na styku fotografii analogowej i cyfrowej, obraz podstawowy odsyła do kolejnego, wewnętrznego obrazu, zaprasza do labiryntu znaczeń bez nici Ariadny. Topolski postanawia zamaskować pierwotny wydźwięk obrazu, przesłonić jaskrawość symboliki, by w efekcie zostawić odbiorców z ich osobistymi pytaniami. Co nie jest takie oczywiste w czasach, gdy nie zadaje się pytań, nie drąży w szczelinach istnienia i nie szuka na pograniczu, domagającego się przekroczenia.
Wyboista droga staje się powtarzalnym motywem, wiążąc wszystkie prace. Pielgrzymka symbolizująca ludzką egzystencję, życiowe wybory. Zadanie nieustannej eliminacji możliwości jest związane z losem ludzkim, w sposób nieusuwalny. Z gościńcem kojarzyć się będzie także potrzeba podróży, wychodzenie, wyznaczanie sobie celów, a także docieranie do nich. Graniczne sytuacje w życiu, to rodzaj skrzyżowań, na których podejmujemy decyzję, w którą stronę skręcimy. Gdy ilość możliwości jest niewielka podjęcie decyzji staje się łatwiejsze, nierzadko automatyczne. Innym razem, gdy możliwości wyboru jest wiele, decyzja brzemienna powinna być w refleksje, wątpliwości, pytania, które czasem prowadzą do odpowiedzi lub wielogodzinnych rozterek. W szerszym ujęciu wędrowanie odwołuje się do powołania, naszej życiowej postawy, formy duchowej, osobistych zmagań egzystencjalnych, ale przede wszystkim procesu przemijania naszego życia. Przypominając paradoksalne motto twórczości Andrieja Tarkowskiego: „Po co człowiek przychodzi na świat? Po to, by dowiedzieć się, po co przyszedł na świat". Stawianie pytań, na które trudno znaleźć odpowiedź, bywa czasem sednem bycia. Rodzajem wyboistego istnienia napędzanego doświadczeniem egzystencjalnym, czyli cierpieniem, bólem, strachem, niemocą oraz nadzieją. Wszystkie uczucia przenikają każde istnienie w różnych proporcjach, ale tylko strach i nadzieja „mają wielkie oczy". Wędrujemy dosłownie, ale także w umowny sposób. Wędrujemy w świecie naszej wyobraźni, unikając wyboistości i krętości dróg. Nasz świat rozwija się wraz z rozwojem ludzkich
działań praktycznych. Dziś maszerujemy, myśląc urządzeniami technicznymi. Wielu ludzi sprawnie radzi sobie z technologicznymi nowinkami. Technika dominuje ich byt. Ci sami ludzie bardzo często w obszarze refleksji, namysłu nad rzeczywistością, są kompletnie bezradni. Za naukę, za prawdę uznaje się to, co skuteczne, przydatne i pragmatyczne. W końcu trudno nie zauważyć, że jakaś część świata, a może jego całość, znajduje się obecnie w stanie kontuzji i szoku. Już nie działa grawitacja. W wierszu „Spadanie" Tadeusz Różewicz pisał:
zbuntowani ludzie
potępione anioły
spadały głową w dół
człowiek współczesny
spada we wszystkich kierunkach
równocześnie
w dół w górę na boki
na kształt róży wiatrów
dawniej spadano i wznoszono się pionowo
obecnie
spada się
poziomo
Spadamy nie tylko poziomo, ale we wszystkich kierunkach jednocześnie. Jak więc iść drogą za widnokres życia. Jak iść po horyzontu kres. Pozostaje nam coraz bardziej, zamykać się w kokonie samozadowolenia. To łatwiejsze niż konfrontacja z innym człowiekiem i jego wymiarem egzystencjalnym. To prostsze, od głębokiego namysłu nad samym sobą. A jeśli nawet, zdecydujemy się na to karkołomne działanie, to najczęściej będziemy to robili w technicznym tego słowa znaczeniu. Technika będzie najczęściej arsenałem naszego działania, odczuwania, doświadczania, poznawania siebie i świata. Nasze wędrowanie, wtedy nie będzie nam się jawić w sposób tak jednoznaczny. Jednak upływający czas, prosto poprowadzi nas do tego, co nieuchronne, nienazwane, do tajemnicy tajemnic.
Sięgając do metafory traktu, Topolski zdaje się zapraszać do podróży, co w świecie wzmożonego przemieszczania się ludzi, może wydać się zbyt oczywiste. Jednak nie o taki rodzaj podróżowania, jak sądzę, chodzi tutaj autorowi fotografii. W sytuacji nadmiaru możliwości mobilnego przeżywania naszego życia, jakbyśmy zapomnieli o wewnętrznym przemieszczaniu się w przestrzeni doczesnej, fotograf zwraca uwagę na to często „niewidoczne" istnienie, subtelne przemijanie za życia. Przeciwieństwo życia spektakularnego, obscenicznie widzialnego, wypolerowanego do granic nieprzyzwoitości, na swój sposób nieludzkiego w swojej mocy. W nim wybieramy częściej czystość przedmiotów, domów, własnych wizerunków, po to, by następnie je prezentować w pełnym gotowości stanie wyjazdu gdziekolwiek i powrotów skądkolwiek. Ta wzmożona, pełna radykalnej mobilizacji ruchliwość, dominuje naszą wewnętrzną sztukę podróżowania. Topolski przypomina odbiorcy, że ten typ cichej egzystencji popadł w marazm i osłupiałą nieruchomość niczym biblijna żona Lota, niezdolna obejrzeć się za siebie, ale również niewidząca drogi przed sobą. A to właśnie taka postawa, pełna akceptacji do wewnętrznych wycieczek czyni z nas osoby zdolne przeżywać siebie, świat świadomie i w sposób pełny. Wtedy, jak sądzę, można porównać żywot do arcydzieła, zobaczyć siebie, w harmonii z całym światem, w najdoskonalszym słowa znaczeniu. Właśnie po to, uruchamiamy wyobraźnię, by ujrzeć siebie w zachwycie nad światem. Tak, jak pisała tajemnicza i nieprzenikniona poetka, nazywana „mniszką z Nowej Anglii", eremitka prawie nieopuszczająca swojej sypialni na piętrze:
By stworzyć prerię, starczy jeden zgoła
Kwiat koniczyny
Marzenie
I pszczoła
Jeśli pszczół nie ma na lekarstwo,
Same rojenia wystarczą.
Uważając jednocześnie, żeby jak najmniej utracić złudzeń, w stosunku do własnych poszukiwań i tego, co świat nam proponuje. Ilu z nas pamięta słowa Pascala, że: „wszystkie ludzkie nieszczęścia biorą się stąd, że człowiek nie potrafi usiedzieć cicho sam w pokoju". Ale jak tu usiedzieć w miejscu, skoro świat szerokim gestem otwiera prawie wszystkie drzwi przed nami. Te, których nie otwiera, mamy obowiązek, bez pukania otworzyć sami, bo przecież, jak wiele osób przekonuje: futurę belongs to nomads. To bycie w ruchu, stało się ważniejsze od samej drogi, przemieszczanie z miejsca na miejsce, jako istota podróży, gdzie cel staje się przystankiem do kolejnego przystanku. Z pytań o sens życia zostało echo na dnie studni współczesności. Mit odwiecznego poszukiwania najwyraźniej realizuje się, ale najczęściej na poziomie aktywności zewnętrznej. Jak można podejrzewać nie od rzeczy nad tą zbiorową aktywnością rozmyśla się w ramach geografii i ekonomii turyzmu lub socjologii podróży. Upływa prawie wiek od czasu sformułowania powyższych dyscyplin naukowych.
W cyklu „Droga zawsze...", obrazy Topolskiego przypominają także zatrzymane kadry z filmów skandynawskiego reżysera Ingmara Bergmana, z wydzielanym po aptekarsku światłem, emanując Ibsenowską atmosferą. Z tej perspektywy można widzieć przestrzeń drogi, jako coraz żarliwszy sposób na pozornie indywidualistyczny wymiar obecności człowieka. Osobność społeczna staje się niemożliwa wobec coraz bardziej ekspansywnego charakteru paradygmatu scjentystycznego. Wszystko przenikająca naukowość, ma nam przypominać o nieustannej potrzebie człowieka przystosowywania się do warunków zewnętrznych, ucinając tym samym, radykalnie próby poszukiwania sensu życia. Droga, która stała się szlakiem, a później szosą. Co poetycko ujął Howard North, pokazując rozbicie pojęciowe świata w drodze do doskonale wysokotechnologicznego świata:
„Człowiek trafiając na tereny, na których jeszcze nie był nikt, musi, żeby je przebyć wytyczyć sobie szlak. Już od pierwszego kroku szlak się zaczyna i ma określony kierunek: jeżeli to będzie na południe, szlak właśnie na południe poprowadzi.
I w tym są jakieś czary. Szlak przecież nie może być ruchomy, ale też nigdy dopóki ludzie będą nim podążali, nie może być nieruchomy. Bo szlak zawsze ludzi wyprzedza, choćby posuwali się z chyżością wiatru.
Od zarania ludzkości ludzie wytyczali sobie szlaki. Jeśli człowiek idzie samotnie, dlatego, że chce gdzieś tam pić wodę, zdaniem innych trochę za słoną, czy dlatego, że odbywa pielgrzymkę do swojego osobistego boga, to ten szlak się nigdy nie poszerzy, choćby jemu służył bardzo dobrze. Ale jeżeli ktoś podąża do miejsca obiecującego pitną słodką wodę czy też do jakiegoś boga łaskawego dla wszystkich ludzi, inni na pewno pójdą w ślad za nim. I wtedy poznaczą mnogimi stopami tę ziemię, aż setny z nich, rozpoczynając wędrówkę, będzie widział wyraźnie drogę przed sobą.
I jeżeli niektórzy z nich powrócą z wieściami o niewysłowionej obfitości tego miejsca, rzesze będą wędrować owym szlakiem, aż liczba wędrowców dojdzie do miliona i szlak stanie się szosą"
Nie bez podstaw Szymborska w jednym z wierszy wspomina o „kryzysie biografii w warunkach wspólnoty stadnej" przypominając, że nie można być sobą robiąc to, co wszyscy. Bez względu na to, jak „świadomie" wybieramy lub dostosowujemy się do otoczenia, nie możemy zapominać, że pytanie o sens naszej drogi, stanowi oś bytu, szczególnie w skrajnych sytuacjach egzystencjalnych, takich jak śmierć, choroba lub samotność. W takich chwilach świadomość bycia częścią struktur społecznych, nie pozwala odpowiadać na pytania: kim jestem, dlaczego jestem, dlaczego ja, dlaczego tutaj? W tych wydawałoby się prostych pytaniach i próbach odpowiedzi na nie, znajdujemy zręby świadomości kruchości naszego losu, jego niestabilnego charakteru, dramatyczne dążenie człowieka do jego ocalania, przed destrukcyjnym wpływem czasu. Już Grecy wiedzieli, że Człowiek potrzebuje względnej równowagi w wymiarze duchowym. I czy chcemy tego, czy nie, musimy zbudować w sobie umiejętność czytania „szyfrów transcendencji", sensów świata pochowanych w różnych wydarzeniach, aby umieć je świadomie doświadczyć i przeżyć. Tak, by ująć to z przenikliwością szamana, który posiadał tajemnicę zaklinania słów: „W moim początku jest mój kres. U mego kresu, mój początek"4. Jednak, aby te słowa w pełni wybrzmiały w naszych uszach, musimy mieć odwagę znaleźć własną drogę i mieć odwagę ją przewędrować i nie zgubić się pośród skrzyżowań.
Robert Brzęcki
stem świetnym miejscem,
Tytuł. Kliknij na mnie dwukrotnie.
Leśne witraże
Fotografie Tadeusza Topolskiego z wczesnego okresu pokazują, w surowej scenerii, cmentarze, scenki z życia zakonnego, niektóre budowle sakralne. Czerń jest tu nośnikiem ostatecznych rozrachunków człowieka z jego przeznaczeniem i śmiercią. Z czasem napięcie przesunęło się z tych obrazów na ślady przemijającego ludzkiego życia, szczególnie te utrwalone w rozpadających się siedzibach mieszkańców niegdysiejszego miasteczka Konina. Okazało się wówczas, że mistrz czarno-białej fotografii zadziwiająco subtelnie operuje barwami.
Po czym odkryły się jego kolejne fascynacje: Teatrem Tańca, wschodami i zachodami słońca. Poprowadzona dalej przygoda z kolorem, zwłaszcza z czerwienią, przyniosła zaskakujące efekty.
Doświadczenia artystyczne Tadeusza Topolskiego, z pozoru krańcowo różne, w istocie wyrażały tę samą niespokojną gotowość penetrowania ludzkiego losu. Jego obrazy, coraz śmielej przetwarzane, stopniowo zbliżały się do malarstwa. Takich doświadczeń było jeszcze wiele.
W przedostatnim, tatrzańskim cyklu znajdziemy dramaturgię gwałtownie spiętrzonych, twardych kształtów skalnych, skonfrontowanych z gęstwiną miękkich chmur. Powróciło napięcie z niegdysiejszych, ciemnych obrazów, przeistoczone w energię eksplodujących sił przyrody.
Najnowsze fotogramy Tadeusza Topolskiego zbierają jak w soczewce jego przebogate doświadczenia warsztatowe i duchowe. Zsumował je, aby pójść dalej. Mamy przed sobą pokaz rozwiniętej wspaniale, dojrzałej twórczości.
Sprawdziła się tu pierwsza funkcja fotografii, czyli wierne odtwarzanie, tym razem tego, co pierwotne – natury. Tadeusz Topolski wykonał wiele zdjęć lasu. Działania warsztatowe rozpoczął od budowania symetrii obrazów, powielając lewą lub prawą stronę na zasadzie lustrzanego odbicia. Po tym zabiegu ujawniły się na zdjęciach tajemnice, jakich istnienia Autor nie podejrzewał. Oglądając wielokrotnie swoje podwojone fotografie odnajdywał wśród gałęzi gotyckie linie kościelnych sklepień, romańskie kształty, barokowe lśnienia, niezwykłe malarskie faktury, obrazy Matki Boskiej, Monstrancję, ale i Buddę, oraz całą długą listę dziwnych postaci, demonów, leśnych duchów, niczym z baśni Braci Grimm, i wiele poza tym. Bogactwo lasu okazało się nie do ogarnięcia, ciągle coś się tam czai, czego nie widziano. Tadeusz Topolski tropił leśne klimaty i duchy poprzez współdziałanie wprowadzanych przez siebie barw, różnicowanie ich natężenia, kontrastowanie, a przede wszystkim odkrywanieich symboliki.
Fotografia stała się tu malarstwem abstrakcyjnym, lub jeszcze lepiej - nowym tworem artystycznym XXI wieku. Możemy podziwiać daleko zaawansowane rozwiązania warsztatowe konińskiego mistrza. Kolorystyczne działanie tych obrazów – bo kolor tu góruje – jest bardzo silne.
Rozmyła się różnica między malarstwem i fotografią, sztuką amatorską i wysokim profesjonalizmem, kreatywną wyobraźnią i otwarciem się na pobieranie prostej, pierwotnej prawdy z przyrody. Jest tu pozostawiona dla odbiorcy wielka przestrzeń – fotogramy działają na zasadzie labiryntu, w którym należy szperać wzrokiem, szukać, odnajdywać. Angażują się przy tym siły wiary, lęki, odkrywa się świadomość zagrożeń - każdy odbiera trochę inaczej. Autor nikogo nie wyręczy – jest tylko przewodnikiem.
Niezwykłatwórczość Tadeusza Topolskiego odwołuje się do otwartego poznawania świata, w którym żyjemy i nowych artystycznych możliwości dawania mu świadectwa. Znajdziemy w niej to, co dla każdej sztuki zasadnicze: autentyczność przeżyć, odkrywczość, tropienie wartości uniwersalnych.
Anna Dragan
GOREJĄCE PEJZAŻE
Od dziesiątków lat fotografie Tadeusza Topolskiego wpisują się w plastyczną kulturę Konina. My, widzowie, wychwytujemy ich emocjonalne działanie, zadziwiani metamorfozami, jakim podlegają.
Skąd bierze się ta ekspresja? Niecodzienna wrażliwość artysty sprawia, że migawkę aparatu uruchomi on w sekundzie, która przez kogoś innego nie byłaby zauważona. Wrażliwość ta będzie potrzebna ponownie, gdyTadeusz Topolski posłuży się laptopem, aby opracować zdjęcie.
- Zestaw aparat - komputer jest w tej chwili nierozłączny – mówi.
– A ja jeszcze pamiętam – odpowiadam - jak instruktor nad instruktorami, mistrz Zdzisław Szklarkowski z Konina, głosił w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego stulecia, iż naruszenie obrazu fotograficznego choćby pędzelkiem do tuszu jest niedopuszczalnym wykroczeniem przeciwko autentyczności dzieła. Prawda jest jednak taka, że sztuka stoi nie tylko kanonami, ale i zdolnością do przemian. Były one niezbędne rozwijającej się fotografii. Autorzy zdjęć artystycznych zawsze pragnęli zbliżyć się do malarstwa, jednak ich separowano. A dzisiaj różnice się zacierają, i wielkie szczęście w tym. Bo na przykład Tadeusz Topolski znakomicie posługuje się formą i kolorem, udowadniając, że jest urodzonym plastykiem.
Zaczęło się w latach siedemdziesiątych ub.w. od wieczorów, na których jego czarne stylizacje oraz świece w mroku podnosiły działanie obrazów z mroczną tematyką.
Utrwalał wówczas nekropolie, świątynie i osoby konsekrowane. Widzowie konińscy przywykli do tonu, dotykającego ostateczności i tego oczekiwali - a wtedy okazało się, że potrzeba wyrażania realnych aspektów życia każe artyście podpatrywać mnichów i mniszki w ich codziennych, a nawet zabawnych, sytuacjach…
Było to położeniem gruntupod generalną przemianę, która miała zaskoczyć jeszcze bardziej. Oto czernie ustąpiły czerwieni w gwałtownych scenach, a tematów dostarczyła słynna poznańska szkoła tańca. Po czym Tadeusz Topolski porzucił ekstremalne barwy, aby pokazać, że jest subtelnym kolorystą, który portretuje kamieniczki Starego Konina. Znowu uaktywniło się silne działanie emocjonalne jego fotografii, tyle że inne niż dotąd: artystę zafascynowały szczątki wciąż jeszcze istniejącego dawnego miasteczka, którego ostatnie ślady miały wkrótce zniknąć pod wpływem wyburzeń i remontów.
Tadeusz Topolski udaje się w Tatry, oczywiście z aparatem. Tam znajdzie i ostre światła, skalne kontrasty z dominacją czerni, i nasycone barwy dzikiej przyrody, i delikatność pejzażu - co pokaże niejednokrotnie.
I kolejna wystawa, nie podobna do żadnej z tamtych, która bardziej niż inne uświadamia, że zestaw aparat – komputer to rzeczywiście niezbędne narzędzie. Otóż bez niego…tej wystawy nie byłoby wcale…
Zdjęcia zostały wykonane w lesie. Pod ręką artysty, tropiącego na ekranie laptopa ich ukryte, zadziwiające tajemnice, wyłaniają się wśród gałęzi i świetlnych alei bajkowe opowieści…
Tak było przed rokiem. Teraz, jesienią 2022, oglądamy w sali Centrum Kultury i Sztuki w Koninie inne komputerowe malarstwo Tadeusza Topolskiego – jego gorejące pejzaże.
Jest to również - w punkcie wyjścia - dzieło przyrody, z tym że jej przetwarzaniem kierowały odmienne cele. Ingerencja komputerowa była tu, mówi Tadeusz Topolski, mniejsza niż poprzednio. Artysta wiedział, ile mu wolno przy współpracy z pejzażem.
Wolno mu dużo – a im więcej tworzy, wolno mu więcej. Spiętrzone efekty teatralno – rzeźbiarsko - barwne nie przypominają bezpośrednio tego, co ogląda się na spacerze, ale o tym opowiadają: sztuka to interpretacja natury.
W pejzażach Tadeusza Topolskiego jest podziw człowieka dla przyrody, malarska wyobraźnia, jest odwaga kogoś, kto w intensywnym twórczym procesie poszukuje nowego piękna - i je odnajduje.
Anna Dragan
SZANSE FOTOGRAFII
Tadeusz Topolski, fotografik, laureat wielu ogólnopolskich nagród, współpracuje z licznymi ośrodkami kultury w Polsce. We Włocławku będzie miał możliwość podzielić się efektami swego zafascynowania przyrodą.
Zaczynał w latach osiemdziesiątych ub.w. od wieczorów, na których jego czarne stylizacje oraz świece w mroku podnosiły działanie obrazów z mroczną tematyką.
Utrwalał wówczas nekropolie, świątynie i osoby konsekrowane. Czerń była tu nośnikiem ostatecznych rozrachunków człowieka z jego przeznaczeniem i śmiercią.
Widzowie przywykli do tonu, dotykającego ostateczności i tego oczekiwali - a wtedy okazało się, że potrzeba wyrażania realnych aspektów życia każe artyście zmienić kurs. Teraz uważnie podpatrywał mnichów i mniszki w ich codziennych, a nawet zabawnych, sytuacjach, i taka była kolejna wystawa…
Wówczas też zaczęła się generalna przemiana jego sztuki. Czernie ustąpiły czerwieni w gwałtownych scenach, jakie sfotografował w słynnej, poznańskiej szkole tańca. Po czym porzucił ekstremalne barwy, aby pokazać, że jest subtelnym kolorystą. Zafascynowały go szczątki wciąż jeszcze istniejącego w Koninie dawnego miasteczka, którego ostatnie ślady miały wkrótce zniknąć w efekcie wyburzeń i remontów.
Doświadczenia artystyczne Tadeusza Topolskiego, z pozoru krańcowo różne, w istocie wyrażały tę samą niespokojną gotowość penetrowania ludzkiego losu.
Artysta udaje się w góry, oczywiście z aparatem. Tam znajdzie cenione przez siebie kontrasty: ostre światła i skalne formy z dominacją czerni, oraz nasycone barwy dzikiej przyrody w zestawieniu z delikatnością pejzażu. W przedostatnim, tatrzańskim cyklu występuje dramaturgia gwałtownie spiętrzonych, twardych kształtów, skonfrontowanych z gęstwiną miękkich chmur. Powróciło napięcie z pierwszych, ciemnych obrazów, przeistoczone w energię okrutnych sił przyrody.
Fotografowanie gór jest niezwykle trudne m.in. dlatego, że uczyniono już niemało w tym kierunku. Tadeusz Topolski ma grono zwolenników w Zakopanem, gdzie wystawiano i doceniono jego prace. Żeby trafić do takiej publiczności, trzeba było stworzyć coś nowego, głęboko własnego.
* * *
Niecodzienna wrażliwość artysty sprawia, że migawkę aparatu uruchomi on w sekundzie, która przez kogoś innego nie byłaby zauważona. Wrażliwość ta uaktywni się ponownie, gdy Tadeusz Topolski posłuży się komputerem, aby opracować zdjęcie.
- Zestaw aparat - komputer jest w tej chwili nierozłączny – mówi.
– A ja jeszcze pamiętam – odpowiadam - jak w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych głoszono, iż naruszenie obrazu fotograficznego choćby pędzelkiem do tuszu jest niedopuszczalnym wykroczeniem przeciw autentyczności.
Prawda jest jednak taka, że sztuka stoi nie tylko kanonami, ale i zdolnością do przemian. Były one niezbędne rozwijającej się fotografii. Autorzy zdjęć artystycznych zawsze pragnęli zbliżyć się do malarstwa, jednak ich separowano. Dzisiaj różnice się zacierają.
Bo na przykład Tadeusz Topolski znakomicie posługuje się formą i kolorem, udowadniając, że jest urodzonym plastykiem.
* * *
Odnosi się to do pejzaży, pokazanych na wystawie we Włocławku.
Spiętrzone, eksplodujące kolorem, płomienne chmury, nie podobne do oglądanych na spacerze, przypominają, że sztuka to interpretacja rzeczywistości.
Jest w tym podziw człowieka dla natury, ruch wyobraźni, odwaga kogoś, kto w intensywnym twórczym procesie poszukuje nowego piękna - i je odnajduje.
- Ingerencja komputerowa była tu - mówi autor - mniejsza niż w innych przypadkach.
Delikatny pejzaż w trakcie przetwarzania musi być w znacznej mierze zachowany w swym pierwotnym stanie, aby nie tracić autentyczności.
Natomiast w odkrywaniu leśnych tajemnic z komputerem Tadeusz Topolski poszedł dalej. Fotogramy z tego cyklu zbierają jak w soczewce jego przebogate doświadczenia warsztatowe i duchowe.
Na początek wykonał wiele zdjęć lasu. Przetwarzanie rozpoczął od budowania symetrii, powielając lewą lub prawą stronę na zasadzie lustrzanego odbicia.
Następnie tropił leśne klimaty poprzez współdziałanie wprowadzanych przez siebie barw, różnicowanie ich natężenia, kontrastowanie, a przede wszystkim odkrywanie ich symboliki.
Kolorystyczne działanie tych obrazów – bo kolor tu góruje – jest bardzo silne. Możemy podziwiać rozwiązania mistrza.
Po tym zabiegach ujawniły się na zdjęciach tajemnice, jakich istnienia sam autor nie podejrzewał. Oglądając podwojone fotografie odnajdywał wśród gałęzi gotyckie linie kościelnych sklepień, romańskie kształty, barokowe lśnienia, niezwykłe malarskie faktury, obrazy Matki Boskiej, Monstrancję, ale i Buddę, oraz całą długą listę dziwnych postaci, leśnych duchów, niczym z baśni Braci Grimm.
Bogactwo lasu okazało się nie do ogarnięcia: ciągle coś tam się czai, czego nie widziano.
Fotografia okazała się tu nowym tworem artystycznym XXI wieku. Nie czuje się różnicy między nią i malarstwem, sztuką amatorską i profesjonalną, kreatywną wyobraźnią i otwarciem się na pobieranie pierwotnej prawdy z przyrody.
Jest tu pozostawiona odbiorcy wielka przestrzeń – leśne fotogramy działają na zasadzie labiryntu, w którym należy szperać wzrokiem, szukać, odnajdywać. Angażują się przy tym siły wiary, lęki, odkrywa się świadomość zagrożeń - każdy odbiera trochę inaczej. Autor nikogo nie wyręczy - jest tylko przewodnikiem.
Twórczość Tadeusza Topolskiego odwołuje się do otwartego poznawania świata, w którym żyjemy i nowych możliwości dawania mu świadectwa. Znajdziemy w niej to, co dla każdej sztuki zasadnicze: autentyczność przeżyć, odkrywczość, tropienie wartości uniwersalnych.
Anna Dragan
DOM WPISANY W ZIELEŃ
Ileż to osób boi się malować zachód słońca, bo wszystko na ten temat już powiedziano, pokazano i możliwe są tylko powtórki? Jak sfotografować Tatry i nie popaść w banał? Tadeusz Topolski czuje, kiedy nacisnąć migawkę, a czy temat jest nowy, czy nadużywany, nie zwraca uwagi. I słusznie – bo niezależność artysty to gwarancja wartości dzieła, tworzonego na własnych zasadach.
Oblegające go komplementy przyjaciół i fanów też mu nie zaszkodzą. Przez moment reaguje radością, po czym nie tracąc chwili dalej robi swoje. Obecny – czy nieobecny, ale obecny gdzie indziej? Organizację psychofizyczną, która pozwala mu rozwijać sztukę w każdych warunkach, zawdzięcza m.in. uprawianym sportom. Pomaga mu też nawyk ustawicznego czytania, czyli stałego zaspokajania ciekawości, oraz serdeczne otwarcie się na otoczenie. Oto częściowa odpowiedź na liczne pytania, „jak on to robi”. Bo robi rzeczy niezwykłe.
Artysta ten nie mieszka w ośrodku kulturalnym z tradycjami, tylko w przemysłowym Koninie, niegdyś „gwałtownie” zbudowanym. Pracuje w Elektrowni, zajmuje się
fotografią- po godzinach.
Z tym wszystkim dołączył twórczością do krajowych awangardzistów, którzy zacierają granice między zdjęciami a malarstwem. Przy okazji wpisuje się bez słowa w teoretyczne rozważania nad tą kwestią (jeszcze przed wojną walczono o to, żeby uznać, iż fotografia to gałąź sztuki, a nie tylko rzemiosło).
Jest wielokrotnie nagradzanym uczestnikiem prestiżowych ogólnopolskich i międzynarodowych wystaw, oraz wysoko cenionym autorem często pokazywanych wystaw indywidualnych. Przyjęto go do profesjonalnych, ogólnopolskich związków zarówno fotografików jak plastyków. A przecież wielu ambitnych przekonało się, że takich barier łatwo się nie pokonuje, a już z pewnością nieczęsto zdarza się to… amatorom.
Dla nas istotne jest, że rozwijając własny język w naturalnym powiązaniu z ogólnymi trendami, na każdym wernisażu zaskakuje widza czymś nowym. Jego pokazy odbywają się systematycznie od lat siedemdziesiątych ub. wieku, a serwowane odbiorcom odkrycia czerpią na różne sposoby z minionych doświadczeń, lub przyjmują je za punkt wyjścia. Jest w tym ciągłość i konsekwencja.
Dzięki intensywnej pracy stopniowo odsłaniają się jego talenty. Na jakimś etapie dowiedzieliśmy się ze zdumieniem, że ten mistrz czarno-białych obrazów jest urodzonym kolorystą, i że jego specjalność to fotograficzne malarstwo, wsparte na mocnych, barwnych akcentach.
A że we wszystkim, co robi, Tadeusz Topolski kieruje się nie gasnącą pasją, ma szanse wciąż odkrywać, co ofiarowuje mu kolejny dzień.
Zaproponowano mu wystawę w willi Marii Kuncewiczowej, czy Kuncewiczów, w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Mówi się też o Domu pisarki: Pod wiewiórką.
Miejsce ustronne, a nasycone popularnością. Niezliczeni odwiedzający oznaczyli je swoim podziwem.
Obszerny budynek (według projektu Karola Sicińskiego, zrealizowany w 1936 roku) zarezerwował sobie przestrzeń w nabitej zieleni. Gospodarze mogli mieszkać tu tylko przez trzy lata. Po wojnie powrócili z zagranicy w 1962 roku.
Obecnie jest tu wciąż żywe źródło kulturalnej inspiracji.
Przed zwiedzającymi Willę odsłania się droga twórcza kochanej przez wielu Pisarki i jej Męża. Po ich odejściu działają klimaty artystyczne, wnoszone przez sukcesorów, animatorów kultury.
Obecnie w willi Kuncewiczów znajduje się siedziba oddziału literackiego Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym.
Już sama nazwa Kazimierza wybieranego chętnie przez artystów, w tym malarzy pejzażystów, na miejsce stałego pobytu, kojarzy się z pięknem, bliskim wielu ludziom.
Tadeusz Topolski ucieszył się z szansy zaprezentowania twórczości właśnie tutaj, przyjrzał się Willi, zmierzył ją swoim zachwytem. Wystawę nazwał: Prze – Widzenia.
Okazało się, że z abstrakcyjnych plam, które pozostały mu z pejzaży podpatrywanych kiedyś w porach wschodów i zachodów słońca, wyłania się jego paleta, która może posłużyć dla wyrażania nowych doznań.
Ulotne wrażenia łatwo przenoszą się na odbiorców. Poczuliśmy na tej wystawie, jak działają na Artystę impulsy od strony Kazimierza i owej Willi; odebraliśmy jego wzruszenie tamtym pięknem.
Powstał cykl abstrakcyjnych obrazów z centralnie rozłożoną puentą.
Na pierwszym z nich jakby wiązka świateł przebija przez las, na innych rozmywają się lśnienia na niebie i w jeziorze, dalej gęstej kumulacji chmur odpowiada wzmocnienie pięknej czerwieni rozlanej na ziemi.
W zamęcie form leśno-roślinnych dostrzeżemy zarys Domu, jest też oko wypatrujące go w gęstwie, Po czym kształty i kolory zbiegną się w spiętrzoną geometryczną kompozycję, z której wyłoni się wyprowadzona z marzeń – „ta” Willa.
Mamy też dopowiedzenie: widać, jak Dom Kuncewiczów zajmuje swoje miejsce wysoko na stoku, wśród innych arcy-wdzięcznych siedzib Kazimierza nad Wisłą.
Taki portret Domu Kuncewiczów, czyli Pod wiewiórką, autorstwa Tadeusza Topolskiego, otwiera w 2025 roku kolejną Wiosnę Fotograficzną Kazimierza nad Wisłą.
Anna Dragan